Paryżewo!
Patison w podróży, czyli powrót do Garage House w ostatni dzień roku! Pierwszy raz Wszystko nowe, ekscytujące i baardzo...
Sama nie wierzę w to, co się dzieje, jednak właśnie piszę trzecią z kolei prywatę na bloga! Cóż poradzić skoro niewiele rzeczy inspiruje mnie ostatnio w świecie wnętrzarskim a z drugiej strony serce zamiera podczas ostatnich wycieczek, które udało mi się zorganizować po wyjściu ze szpitala. Zabieram Was zatem w kolejną podróż po Francji, tym razem jedziemy do Paryżewa.
Olać wszystkie obżektiwy, szifry i inne kłotowania. Trzeba się wyrwać zza biurka, wziąć wolne i ruszyć na podbój stolicy. Bo gdzie powinnam spędzać walentynki jeśli nie w stolicy miłości? U boku miałam jednak prawdziwą miłość, czyli blond piękność, która w Paryżewie mieszka od paru miesięcy. Walentynki, Paryż i dwie Polki. Tak właśnie wygląda ta wyprawa.
Podczas obróbki tych zdjęć zorientowałam się, że ja zawsze mam te samą czapkę. Zawsze na zimowych zdjęciach mam praktycznie ten sam strój, a czapka to już chyba mój znak charakterystyczny! Blogerką modową raczej nie zostanę, a dopóki Paryż będzie mnie zawsze witał taką pogodą nic się nie zmieni!
To się nazywa życie we Francji: po przyjeździe zaszyłyśmy się w przeciętnie wyglądającej restauracji na Montmartre i ku naszemu zaskoczeniu zjadłyśmy jeden z najlepszych posiłków ever we Francji! Po trzydaniowej kolacji doturlałyśmy się do domu by z rana ruszyć od razu na niedzielny Brunch, czyli… trzydaniowe śniadanie składające się z a) rogalików, bagietek, nutelli i konfitury; b) dania głównego (fish and chips lub hamburgery czy szwecka wersja light); c) i na końcu z deseru…
Do tego kawa, herbata, soki. Godzinę później, w bólach toczyłyśmy się po Paryżu, marząc o łóżku.
Po olbrzymim śniadaniu ruszyłyśmy do centrum i marzyłyśmy tylko, aby przestało padać. Życzenie się spełniło, więc po godzinie szwendania się po centrum, zdecydowałyśmy się wyskoczyć z 12 jurków na głowę, by zobaczyć Paryż z nieco innej perspektywy. Oj było warto.
Fotografia wkręca mnie na dobre. Pstrykam fotki moim telefonem a potem ślęczę nad ich obróbką, ale na koniec jestem bardzo zadowolona! Kiedy przypomnę sobie swoje pierwsze zdjęcia, kiedy przyjechałam do Francji prawie 2,5 roku temu… Fatalna kompozycja, krzywe, słabe kolory i mizerny kontrast. Teraz z przyjemnością planuję zdjęcia, staram się jak najlepiej oddać klimat miejsca czy detal, który fotografuję. Moje pstrykanie to nic poważnego, to telefon i chwila czasu, jednak sprawia mi to olbrzymią radość. Patrzę na te zdjęcia z Paryża i mam ochotę wydrukować niektóre z nich i wysłać rodzicom lub udekorować nimi moje mieszkanko : )
Paryż oznaczał dla mnie szwendanie w wysoko zadartą głową. Te okna, balustrady, dachy, balkony, wieżyczki i fasady. Kto nie zakochał się w architekturze Paryża jest ślepcem, niewdzięcznikiem, który nie docenia bogactwa i urodzaju tak wspaniałej przestrzeni zaplanowanej przez mistrzów architektury. Nie miałyśmy nic szczególnego w planach. Szwendałyśmy się po centrum, kuliłyśmy od powiewów wiatru. Chciałam się napatrzeć, nasycić oczy miastem, które chętnie jeszcze nie raz odwiedzę, ale które nigdy nie będzie moim domem. Odnoszę wrażenie, że piękno stolicy jest jak mgła, unosi się nieco ponad ziemią, nie mając kontaktu z gruntem. Ten obłok nie dotyka brudu, śmieci i kontrastu bezdomnych ludzi żebrzących pod fasadami w wspaniałych butików przy Champs-Élysées. A te kontrasty sprawiają, że uśmiech gościa rzednie, sprawdza on szybko zegarek i już myśli, że za niedługo wróci do siebie, gdzie przepaść między czernią i bielą jest mniejsza, albo chociaż bardziej znajoma.
Zdrówka dla Was, już od siebie, z Lyonu!