Obamacare dla dizajnerów
To będzie ekspresowy, prywatny post. Dzisiaj odebrałam wyniki mojego pierwszego egzaminu. The health of nations : French and American health...
Jestem z siebie dumna. Cholernie dumna, stąd ten spontaniczny wpis, który powstał tuż przed chwilą.
Wróciłam właśnie z egzaminu. Dwie godziny esejowania po angielsku na temat, o którym jeszcze tydzień temu nie miałam zielonego pojęcia. Ale zawzięłam się, obejrzałam kilka filmów dokumentalnych, poczytałam w sieci i bardzo rzetelnie posegregowałam sobie tę wiedzę w głowie. Dlaczego? Kto? Po co? I co z tego? Kiedy już faktycznie odpowiedziałam sobie na te pytania, poszłam na egzamin do mężczyzny idealnego, wykładowcy cudownego, którego siwizna i zmarszczki tylko upiększają i czynią jeszcze bardziej czarującym.
Wykładowca idealny kończy Cambridge, wykłada na Harvardzie, czy jakoś tak. Na Sciences Po wpada tylko na parę tygodni by uczyć nas Cultural history of Britain. Każdy wykład to inny kostium, inny strój i inna atrakcja. Był strój robotnika, była zabawa w Doctor Who z dziurawym parasolem a ostatnio nawet gitara i śpiewanie największych hitów lat 80tych i analiza ich kontekstu politycznego. Podsumowując: cud, miód i orzeszki. Nie musisz przychodzić, nikt nie sprawdza obecności. Ale jest tak fantastycznie, że masz ochotę przynieść popcorn.
o 18.00 był egzamin, o którym wspomniałam. Poszłam dzielnie i napisałam esej życia o królu Edwardzie VIII a cholernie dumna z siebie… obserwowałam degręgoladę dookoła. Tak, degręgoladę. Rozkład młodych mózgów, pustynie ambicji, zmarnotrawione pieniądze rodziców, smutną żenadę zrzynających studentów.
Pomyślałam tylko jedno: mając start, jaki mają oni, byłabym znacznie wyżej niż jestem teraz. I zaraz się poprawiłam: mając start znacznie gorszy niż oni, jestem wyżej. I nie dlatego, że naumiałam się na jeden egzamin. Generalnie. Bo już od dawna jestem niezależna, odcięłam pępowinę i już od kilku dobrych lat planuję swoją przyszłość i wspinam się na górę, omijając towarzystwo urodzone już na tym poziomie, które jednak nie zabrnie wyżej. Bo po co.
Studiuję na jednej z najlepszych uczelni we Francji i jestem z siebie cholernie dumna. Dałam radę. W pierwszym semestrze moje wyniki były jedynymi z najlepszych na roku i oficjalnie poklepano mnie po plecach. Ja, dziecko z bloku, tak skrępowane na początku, że bałam się słowem odezwać na zajęciach. I tydzień po tygodniu było coraz lepiej. Dałam radę, nie utknęłam.
Tak emocjonalnie i optymistycznie pozdrawiam Was z Lyonu!
Patison!