Wyprawa do Besançon!

Wyprawa_do_Besançon_kokopelia_00

Wycieczkę do Besançon zaliczyłam końcem września 2013 roku i nie mam pojęcia, jak to możliwe, że nigdy jej tutaj nie opisałam! Celebrując wczorajszy koniec sesji, przeglądałam swoje zdjęcia  i stwierdziłam, że trzeba nadrobić to i dodać wpis własnie o tej wyprawie.
Zdecydowałam też, że prywaty będą pojawiały się coraz częściej, bo Patison jest na etapie, w którym rozgląda się i wygląda nowych pomysłów na przyszłość, więc dużo nonsensów kotłuje się w jej. Blog będzie zatem niczym wentyl bezpieczeństwa dla przegrzanej czaszki :)

 

…bierzemy misia w teczkę!

Ale wracając do wyprawy na regionu Franche-Comté. Do Besançon zaprosiła mnie moja była sąsiadka, (była bo wyszła-była z Baudelaire, a ja zajęłam jej mieszkanie). Do krainy krów, krów i krów pojechałyśmy starym Peugeotem, jednak zdecydowałyśmy się zabrać ze sobą ochroniarza, który osłaniał tyły :)

Pamiętam, że jadąc Peugeotem, wyjeżdżając z Lyonu drogą, której wcześniej nie znałam, uświadomiłam sobie, że przyjechałam tutaj dwa miesiące temu i od tego czasu nigdzie nie wyjechałam. Lyon, Francja, Baudelaire- wszystko było tak ekscytujące, że przez ten czas nie poczułam potrzeby ruszenia się z tej metropolii. Byłam w miesiąc po wizycie Jareda, zdążyłam się więc już stęsknić za nowymi wrażeniami. Będąc wtedy w aucie poczułam, że już nadszedł ten czas, kiedy miasto było już za małe dla mnie, że trzeba dalej, prędzej, więcej.
Po kilku godzinach turlania się na północny- wschód, dotarłyśmy do domu Caroliny, gdzie czekała na mnie jedna z najbardziej rozczulających scen. Jej mama czekała na mnie z tą oto uroczą wiadomością, którą zdobyła mnie już na samym początku. Jak tu nie wzruszyć się, kiedy totalnie obca Ci kobieta szykuje to wszystko na Twoją wizytę?

Welcome Patricia!

Oprócz słodkich wiadomości i ciepłych uścisków na dzień dobry, czekała na nas również kolacja charakterystyczna dla regionu Franche-Comté. Lokalne wino Macvin du Jura, lokalne wspaniałe kiełbasy, ziemniaki smażone na kaczym tłuszczu i ser zapiekany w oryginalnym, drewnianym opakowaniu oraz w tych uroczych, ceramicznych naczyniach. Swoją kamerką nagrałam kuchenne krzątanie się Pani Ronot a także jej przezabawny (nawet dla mnie) akcent.

Przeglądając setki zdjęć wykonane podczas tej wycieczki, przypomniały mi się też dwie przezabawne sceny. Pierwszą z nich jest z pewnością mina Pani Ronot, kiedy powiedziałam, że tak, ja jestem z tych, co jedzą śniadanie. Pani Ronot odbiła sobie piłeczkę widząc moje zaskoczenie, kiedy wodę na herbatę dla mnie gotowała… w mikrofalówce. Wszystko dlatego, że Francuzi nie piją herbaty, to kawowe potwory. Żaden poznany przeze mnie Francuz bądź Francuzka nie posiadają czajnika do gotowania wody! Prosząc o herbatę, za każdym razem przyglądam się konsternacji pt. „w czym by jej tu zagotować wodę?!”
W ruch idą wspomniane mikrofalówki oraz garnki. Jednak tutaj na biednych Francuzów czeka kolejna niespodzianka: skąd mają wiedzieć, kiedy ta woda się gotuje, to znaczy, kiedy jest gotowa?! Czy może kiedy pojawiają się te małe bąbelki? Może kiedy zaczyna szumieć? Nie, nie najlepiej w 10 minut po wrzeniu „bo musi się dobrze zagotować!” :)

Pani Ronot przełknęła jakoś moją dziwną potrzebę i następnego dnia przygotowała mi iście francuskie śniadanie. Nutella, grzanki, kawa, sok pomarańczowy.
Po tym sytym i wartościowym śniadaniu, które zjadłam tylko ja, wraz z Caroline wyruszyłyśmy zwiedzać Reugney. Okazało się to przezabawne, gdyż ciągle słyszałam tylko:
„Tu mieszka moja babcia, tam wuje, tu kuzyn a tu stryj mamy”.
Reugney okazało się zaludnione w większości przez rodzinę Caroline i… krowy, same pierdzące krowy.

Wyprawa_do_Besançon_kokopelia_01

Do Besançon dotarłyśmy dopiero wieczorem następnego dnia. Po drodze snułyśmy się po okolicznych wioskach, zameczkach i fantastycznych, krętych drogach wiodących przez pastwiska lub na szczyty wzgórz. Idealne plenery na letnie wycieczki po Francji i snucie historii o tych prywatnych zameczkach, o małych miasteczkach, kamiennych uliczkach. Na szczęście tato Caroline jest politykiem, więc wypożyczył nam swoje bezpłatne wejściówki, więc po drodze do Do Besançon udało nam się zwiedzić m.in. Muzeum czasu oraz Musee Des Maisons Comtoises. To wioska-skansen, w której totalnie się zakochałam i do której koniecznie chcę wrócić.

Ale o niej i o prywatnych zamkach opowiem następnym razem :)

Teraz wracam do zdalnego zaliczania sesji w Polsce i na… dalszym zastanawianiu się co dalej. Jakieś sugestie? :)