Paryżewo!
Patison w podróży, czyli powrót do Garage House w ostatni dzień roku! Pierwszy raz Wszystko nowe, ekscytujące i baardzo...
Ahoj!
Emocje i zachwyty po ostatnim spotkaniu bloSilesia ciągle trzymają i trwają, prawda? Od razu zachciało się pisać, tworzyć i eksperymentować na blogach! Ja sama się temu poddałam i kiedy dzisiaj przypomniałam sobie, o co najczęściej byłam pytana na afterparty, zdecydowałam się rozwinąć ten wątek. O co chodzi? O rozwój. O możliwości. O opcje. O wyjście poza strefę komfortu. A więc do dzieła.
Niedawno na fp pytałam Was, czy macie ochotę poczytać właśnie o takich możliwościach, które na nas czekają. O opcjach, które ma większość z nas, a których może nie dostrzegamy albo zwyczajnie nie wiemy. Skoro mowa tutaj o wychodzeniu poza strefę komfortu, o wyruszanie w nieznane, trzeba by powiedzieć o kilku płaszczyznach tych zmian- edukacyjnej, zawodowej, podróżniczej czy może ogólnie lajfstajlowej. Trudno podjąć tak wielki temat w jednym wpisie, nie sposób też ogarnąć wszystkiego, co czeka na śmiałków, więc postaram się dzisiaj troszkę zagaić i skupić się na jednym, dobrze znanym mi temacie.
W lipcu ubiegłego roku zapakowałam mojego mercedesa po sam dach i pojechałam do Lyonu!
Zacznę może od Erasmusa, który wydaje mi się najbardziej oczywisty. Studiujesz? Sprawdź, z jakimi uczelniami na świecie Twój uniwerek ma podpisane umowy. Jedź do Barcelony, Londynu czy na greckie wyspy. Jedź tak jak ja na Erasmus do Lyonu i napij się ze mną piwka na Guillotiere. Nie studiujesz? Zapisz się na c o k o l w i e k i zwyczajnie jedź choćby tam, gdzie nikt nie chce.Na Uniwersytecie Śląskim nikt nie chce jeździć do Niemiec i już od dwóch lat uniwersytety we Frankfurcie, Dortmundzie czy Bremie (o której ja myślałam) nie gościły żadnego śląskiego studenta. Jest więcej miejsc niż chętnych, więc zwyczajnie pakuj się i jedź!
Ja miałam jechać na północ Niemiec, do Bremy. 5 lat temu zdawałam rozszerzoną maturę w niemieckiego i planowałam iść na germanistykę, więc ta decyzja wydawała się tak oczywista. Ponadto mam rodzinę pod Dortmundem, więc wszystko sprzyjało mi, aby dać sobie 3 miesiące wakacji na powrót do biegłego niemieckiego w pisaniu, gadaniu a zwłaszcza w gramatyce. Jednak tuż przed podpisaniem kluczowych dokumentów, zapytałam moją koordynatorkę, gdzie jeszcze mogłabym pojechać. Odrzuciłam Słowację i Czechy i okazało się, że gdzieś tam w jakimś Lyonie można studiować po angielsku. Z miejsca podjęłam decyzję, jadę do Francji, będę studiowała w Lyonie. Wracałam do domu swoim starym mercedesem, głośno śpiewając- kalecząc francuskie piosenki, które miałam na paru płytach. Dopiero w domu odpaliłam kompa i sprawdziłam… gdzie w ogóle jest ten Lyon.
W takich miejscach robimy zakupy tylko po egzaminach.
Bzdura. Ja też nie miałam. Od 5 lat jestem niezależna finansowo, ale na taki wyjazd trudno być gotowym. Ja rok wcześniej i podczas pracy w IKEA odłożyłam tę kasę. Wiedziałam, że umieram i jeśli nie przeniosę się do innego sklepu to umrę psychicznie. W międzyczasie pojawił się pomysł na Erasmusa, więc nie miałam wątpliwości, co robić. Na poczet wyjścia z mojej strefy komfortu poszedł cały kredyt studenki (600zł/mc), nagrodę rektora (480zł/mc) i 150zł z wypłaty, które znikały mi z konta 10 dnia każdego miesiąca, zanim zdążyłam ucieszyć się na widok przelewu z IKEA. Nie oszukujmy się, nawet te pieniądze wystarczyły mi tylko na przyjazd do Francji merolem i przetrwanie tutaj do pierwszej transzy stypendium. W Polsce 10 tysięcy wystarczą na nowego, starego mercedesa lub parę miesięcy życia czy niezłą wyprawę. We Francji to niewiele ponad 2 kafle, więc może 3 miesiące skromnego życia.
Ale do rzeczy, jak to wygląda w praktyce.
Część kosztów pokryje stypendium Erasmus. Ja dostawałam najpierw 400 a potem 450 jurków na miesiąc. To zwykle wystarczy Ci na lokum. Resztę musisz sobie skombinować. Ja w kolejnym roku również zdobyłam nagrodę rektora i wciąż pobierałam kredyt studencki a poza tym pracuję zdalnie dla Domosfery i czasem wpadnie coś z blogowania. Ale można żyć skromnie i oszczędnie i w tym samym czasie szukać innych możliwości. Opieka nad dziećmi, nauka angielskiego, konsultacje z AutoCada- ja robiłam to po godzinach i zawsze wpadły mi ekstra jurki na podróże. A we Francji masz jeszcze CAF czyli max 200 jurków na mieszkanko (łiiii!). Żeby przetrwać, we Francji potrzebujesz minimum 700 jurków, ale wtedy…
Moją duszyczką na Baudelaire jest Evghenia, imigrantka z Mołdawii, która od 4 lat mieszka w Lyonie. Tutaj śniadanie, które zorganizowała dla mnie po powrocie z Normandii.
Nie odmawiasz. Jeśli ktoś zaprasza Cię na obiad lub kolację, chowasz dumę w buty, przychodzisz i się żywisz. Dokładnie tak. Poza tym czaisz się na promocje i gratisy w sklepach. Na targ z żarełkiem chodzisz pod koniec urzędowania i swoim łamanym francuskim/rumuńskim czy islandzkim negocjujesz cenę do oporu. Szukasz fajnych ludzi i gotujesz również dla nich a w zamian oni zapraszają Ciebie. Moje 6 pudełek przepiórczych jaj (razem ponad 100 piegowatych jajeczek), które dostałam na Mikołaja od kumpla, jadło ze mną całe towarzystwo z Baudelaire oraz znajomi. Potem ja gościłam u nich i jadłam sery, po których dostaje się gastroorgazmów.
Kto już wcześniej żył samodzielnie bądź ma doświadczenie w studiowaniu- wie jak się ogarnąć.
Na takie pytanie zawsze odpowiadam, a dlaczego nie? Jeśli nie teraz, to kiedy? Mam 24 lata, mam 2 letni poślizg, gdyż kiedy moi rówieśnicy imprezowali w na dziennych, ja pracowałam, aby wynająć mieszkanie, zrobić prawo jazdy i kupić mojego starego mercedesa. Dopiero po dwóch latach mogłam sobie pozwolić na przywilej jakim są dla mnie studia. I kiedy ja bronię licencjat, moi koledzy i koleżanki kończą magisterki. Dorosłe i samodzielne życie to jedyne życie jakie znałam i wyjazd na Erasmusa dał mi tę rozkoszną beztroskę dziennych studiów, życia w mieście akademickim i wielu imprez. Coś co kiedyś było dla mnie nieosiągalne w Polsce, okazało się dostępne w Lyonie.
Zwiedziłam Paryż, Normandię, Bretanię, Londyn, Saragossę. Jeździłam na motorze 200 km/h. Jadłam wspaniałe sery, piłam fantastyczne wina. Wypaliłam pierwszego papierosa nad rzeką z Jaredem. Poznałam masę świetnych ludzi, poprawiłam swój angielski i osłuchałam się z francuskim. Zaliczyłam kilka spektakularnych wpadek językowych i z zacięciem godnym prawdziwej patriotki uczyłam wszystkich, jak powiedzieć skrzypce lub chrząszcz. Fakt, że nie jestem Francuzką sprawia, że łatwiej nawiązuję znajomości. Pokochałam tę wyjątkowość i swoistą anonimowość jaką daje nowe miejsce.
O wszystkich swoich podróżach i przygodach we Francji pisałam na moich prywatach, czyli w kategorii Moje.
Jeden z najlepiej zdanych egzaminów. 15pkt w skali francuskiej to czad!
W pierwszym tygodniach bałam się odezwać słowem, żeby nikogo nie porazić poziomem swojego angielskiego. Najprostsze zdanie powtarzałam tysiąc razy w głowie, podważając jego składnie i zastosowany czas. Na pierwszych zajęciach siedziałam oczarowana a mój mózg pracował jak szalony, starając się ogarnąć ogrom słów i zwrotów, których nie znałam i nie rozumiałam. Godziny pracy w domu, setki karteczek ze słówkami, notatki z podkreślonymi całymi zdaniami, które skrupulatnie tłumaczyłam, żeby zakumać, o czym w ogóle jest ten test. Teraz śmieję się ze swojej nieśmiałości i jestem dumna z tej pracy! Po pierwszym semestrze na tym prestiżowym uniwerku zdobyłam Certificate of French and European Studies, osiągając jedne z najlepszych wyników na roku. Na powyższym zdjęciu jestem ja ze zdanym na szósteczkę (hell yeah!) egzaminem z ObamaCare.
Studia za granicą okazały się dla mnie fantastycznym doświadczeniem.
1. Konfrontacja z odmiennymi standardami kształcenia, inną formą nauczania. Na Sciences Po wykładowcy starają się przedstawić informacje i narzędzia a Ty masz na ich podstawie przygotować swoje stanowisko, opinię i jej obronić. Nie klepiesz regułek, nikt nie chce definicji, samo mięcho.
2. Międzynarodowe towarzystwo. W życiu nie dowiedziałabym się tyle o historii i kulturze innych krajów. Mołdawskie paszporty są niebieskie, Niemcy pukają w blat stołu na koniec zajęć a Francuzi zawsze mają wszystko najlepsze. Zajęcia z nacjonalizmu pokazały mi, że jednak cała Europa nie żyje I & II wojną światową tak, jak my to robimy.
3. Drugi kierunek. Na UŚ studiuję Socjologię Reklamy i Komunikację Społeczną a we Francji zaliczyłam rok nauk politycznych. Początkowo musiałam poświęcić sporo czasu, by nadrobić elementarne braki z politologii (filozofia polityki, modele władzy itp) aby móc nadążyć za resztą. I co? Spodobało mi się. To jak uzupełniło to moją wiedzę z zakresu socjologii polityki czy spojrzenie na społeczeństwo amerykańskie jest bezcenne i zwyczajnie ciekawe.
4. Czas na podróże. W życiu tyle nie podróżowałam. W ciągu ostatnich miesięcy zaliczyłam północną Francję, święta spędziłam w Hiszpanii, a dokładnie miesiąc temu szwendałam się po Londynie. Ja, dziecko z bloku, które 1,5 roku temu nie widziało jak wyglądają jurki i przed wymianą kasy w kantorze, musiałam sobie to wyguglać i sprawdzić…
Mam nadzieję, że udało mi się Was zainspirować i zmotywować, do wyjazdu. Ja widzę same zalety, ogromne zalety, które cholernie pomogły mi zmienić moje życie. W lipcu wracam do Lyonu i najprawdopodobniej zostanę tam na kilka kolejnych miesięcy. Zamierzam uczyć się francuskiego, znaleźć pracę i kitrać ją na kolejne kroki. W planach może Budapeszt i ich świetny nowy uniwerek albo od razu wiza do Kanady. Nawet kiedy o tym piszę, mam ciary i szeroki uśmiech na twarzy. Kiedy coś się zmienia ja fruwam, taki już jest Patison.
Kto z Was był bądź wybiera się na Erasmusa? Kto ma dość pierdzenia pod kołdrę i chce zmienić coś w swoim życiu? Pamiętajcie o słowach z powyższej grafiki!
Zdjęcia: Ja, Patison & Pinterest