Zwiedzanie NDSM w Amsterdamie
NDSM to industrialne wybrzeże pełne kontenerów, dźwigów i maszyn. W środku zdecydowanie się dzieje, ta dzielnica...
Zginęłam i przepadłam.
I w tym samym czasie, kiedy nie było mnie tutaj przez miesiąc, dostałam więcej prywatnych wiadomości i maili niż kiedykolwiek wcześniej. Ściągnęliście mnie tutaj siłą :)
Tak, jak już wcześniej Wam pisałam, Patison znalazła swoją pierwszą pracę we Francji. Tuż przed świętami dowiedziałam się, ze dostanę pracę, o którą się starałam, więc spędzając święta w Garage House, cieszyłam się i napawałam spokojem. „Mam nową pracę, wszystko będzie dobrze” pomrukiwałam pod nosem i równocześnie obawiałam się początków w kolejnym miejscu. Na szczęście nie miałam zbyt wiele czasu na obawy, troski i rozdymane straszne wizje, które pęczniały w mojej głowie. Zaraz po powrocie z Polski, już następnego dnia zaczęłam pracę w biurze, by za kolejne trzy dni wsiadać do samolotu lecącego do Amsterdamu! :)
Tak, swoje szkolenie przygotowujące mnie do pracy w całkowicie nowej branży rozpoczęłam właśnie w Holandii, a dokładniej w stolicy rowerów, jointów i tulipanów- w Amsterdamie!
Pracę zaczynałam przed wschodem słońca, kończyłam kiedy na zewnątrz już dawno było ciemno.
Wschody słońca widziane z 10 piętra jednego z najwyższych wieżowców na Zuid, były słodką pociechą.
Amsterdam okazał się być przyjemnie nowoczesny i bardziej przyjazny niż Francja. Snując się wąskimi uliczkami miasta, uśmiechałam się do krzywych fasad, pokracznych murków i niebezpiecznie pochylonych ścian starych kamienic. Każda z nich taka wąska, pięknie udekorowana i niesamowicie urocza.
Większość spotkanych przeze mnie mieszkańców mówiła biegle po angielsku i z uśmiechem na ustach wskazywali mi drogę, polecali ulubione kafejki i restauracje. Uśmiechnięty Holender to taka przyjemna odmiana po zabieganym, aroganckim Francuzie…
Gdy dowiedziałam się, że szkolenie odbędzie się w Amsterdamie i do dyspozycji będę miała dwuosobowe łóżko w wygodnym apartamencie w centrum, od razu pojawili się goście :) Z Olą, z którą wspólnie skakałyśmy przez lawendę w Prowansji, łatwiej jest nam się umówić i spotkać w Holandii niż w Lyonie, cholewka!
Jak widzicie, imprezy po pracy wymagały odpowiedniego ołtfitu ;)
Fajnie, że wszyscy kupują sobie kubki, popielniczki czy drewniane buciki. Patison z Amsterdamu przywiozła sobie srebrną broszkę wykonaną z miniaturowych łyżek, widelców i noży. Gdy zobaczyłam to w witrynce małego atelier, od razu uznałam, że jest to dostatecznie dziwne i doskonale pasuje do mnie i moich szalików :)
W Amsterdamie nie brakuje też stylowych samochodów. Cudowny merol.
Jedna z najpiękniejszych choinek jakie kiedykolwiek widziałam!
Rowery. Dużo rowerów.
Patrząc teraz na to zdjęcie ogromnie żałuję, że nie kupiłam sobie tego szalonego parasola.
W hotelowej pralni znalazłam wszystkie zagubione skarpetki. I piżamy. I majtki. I inne galoty też.
Pozdrawiam Was już z Lyonu!