Ze sztukaterią
Zachwycające sztukaterie w XVIII wiecznym mieszkaniu w Malmö. Dzięki twórczemu podejściu Sary i Juliusa, udało im się stworzyć przytulną i...
Decyzję o wyjeździe do Szwecji podjęłam w styczniu. Spontanicznie namierzyłam Jareda na whatsappie, dopytałam się gdzie mieszka i już szukałam połączenia. Za 20 minut płaciłam 120€ za bilety i zaznaczałam wolne w kalendarzu w pracy. Och jak łatwiej było żyć z perspektywą takiej wyprawy przed sobą! To był mój własny prezent urodzinowy. W ubiegły czwartek poleciałam do Szwecji i… przepadłam.
Szwendałam się. Nie miałam żadnego planu. Żadnego ciśnienia, presji. Żadnej listy miejsc do zobaczenia, czy rzeczy do kupienia. Jechałam do mojego kumpla, jednego z najfajniejszych ludzi na tej planecie. Tak jak Jared zobaczył Lyon moimi oczami prawie trzy lata temu, tak i ja mu zaufałam. W samym Malmö zrobiłam z 50 km na nogach.
Słuchałam tego dziwnego, melodyjnego języka, podziwiałam pięknych Szwedów.
A tymczasem w szwedzkiej aptece…
Szlajałam się bez mapy, bez przewodnika. Poznawałam miasto „na nosa”, podążając za tłumem i umykając czasami w jakąś uroczą uliczkę. Już pierwszego dnia odkryłam stary cmentarz w środku miasta, który pełnił funkcję parku miejskiego. Po alejkach miedzy krzyżami i nagrobkami luźno i nieregularnie rozrzuconymi po cmentarzu, przechadzały się mamy z wózkami, dzieciaki z plecakami grały na telefonach, starszy Pan na ławeczce przy rodzinnym grobowcu czytał gazetę. Odjazd!
Oto przed Państwem wycieczka szkolna… na cmentarzu :)
Sroki są wszędzie :)
Miałam olbrzymie szczęście do pogody. Jeszcze tydzień temu w Malmö padał śnieg i wiał ostry wiatr. Ja przyleciałam z gorącej juz Francji i… Myślałam ze się roztopię! Wzięłam ze sobą buty zimowe a tuż przed wyjściem na lotnisko, zmieniłam zdanie i zamieniłam czerwony płaszcz zimowy na beżowy trencz. Dobrze zrobiłam. Trencz mógł przynajmniej powisieć sobie nieużywany przez tydzień w przedpokoju Jareda. Szczęściarz, nie ma co!
Wynajęłam auto. Czarnym pięknym Volvo jechałam na północ, idealnymi szwedzkimi autostradami sunęłam przez pola i lasy. Rozglądając się dookoła, czułam się troszkę jak w Polsce. W jej ładniejszej i czystszej wersji. Na każdym rondzie i skrzyżowaniu panowała pełna kulturka. Volvo za volvo, proszę, pierwszeństwo, zwolnij, spokojnie.
W Mölle zobaczyłam to, czego tak bardzo potrzebowałam. Majestatyczne, prawie drapieżne klify i skały, niebieską, tajemniczą wodę oraz urocze maleńkie latarnie. Ładowałam baterie. To miejsce było tak nieprawdopodobnie piękne, wręcz nieprawdziwe.
Jak miło było usiąść ramie w ramie z Jaredem, zapalić cyga i pośmiać sie z naszych przygód w IKEA.
Patison & Jaredowy :)
Weganizm. Kiedy poznałam Jareda 5 lat temu był na diecie wegetariańskiej. Był pierwszym wegetarianinem w moim bliskim otoczeniu, wiec wykorzystałam to i zadawałam mu mnóstwo pytań, od ideologii po stronę praktyczna. Jared robił kulturowe wyjątki i będąc w Polsce przez 6 miesięcy, spróbował naszego żurku (po co Wam kwaśna zupa?!), schabowego (mmmm), kiełbasy wiejskiej (dziwnie pachnie, ale pyszna), placków ziemniaczanych z gulaszem (uwielbia placki), pierogi („pierogas” cóż, ponownie uwielbia) a nawet kaszanki, po której niestety ciężko się rozchorował. Jego ulubionym daniem zawsze pozostanie jednak barszcz. Jego polscy koledzy z IKEA zaopatrują go regularnie w saszetki z knorra :)
Rozgadałam się, ale do brzegu, Patrycja. W trakcie lotu do Kopenhagi, komponowałam w głowie rozległe menu wegetariańskich potraw, które chciałam ugotować Jaredowi. Niestety, nic z tego. Jared okazał się… Przejść na weganizm. Odrzucenie wszystkich produktów pochodzenia odzwierzęcego to olbrzymie wyzwanie. Z wielkim podziwem słuchałam przepisów, oraz trików jak zamienić mięso, ser, jajka czy mleko. Buty z wegańskiej skory, syntetyczne poduszki i pościel, płaszcze bez dodatku wełny…
I tak spędziłam cały tydzień jedząc wegańskie zupy, hamburgery (przepyszne), lody… Po takim tygodniu na wegańskiej diecie muszę przyznać, ze Szwecja może być dumna z jakości jedzenia. Francja może się schować ze wstydu! Świeże, pyszne i o dziwo tańsze jedzenie czeka na każdego turystę. Jestem pod wrażeniem!
Oto wegańskie lody waniliowe z olejem z pestek dyni i różową solą. Jestem sprzedana!
W niedzielę rano wzięliśmy ciopąg do Danii. Około dziewiątej rano zaliczyliśmy wszystkie najbardziej turystyczne miejsca tego miasta. Klasyczne, instagramowe foteczki w porcie i lecimy dalej zanim miasto zaleje fala turystów. Różnica była olbrzymia. Spokojne i sutelne Malmo i kopenhaska rzeźnia. Sklepy, restauracje, krzyki, fotki, gadżety. Kopenhaga to piękne miasto w trakcie rozbudowy, w którym pewnie przyjemnie się mieszka.
„Kopenhago, jak dobrze, że Cię mamy!”
To były pierwsze słowa Jareda na temat duńskiej stolicy. O ile Malmo jest pięknym, ale jednak stosunkowo spokojnym miastem, tak Kopenhaga tętni życiem. „Do Kopenhagi jadę na imprezy i po alkohol”. No tak, przecież szwedzki rząd postanowił regulować sprzedaż alkoholu (alkohol kupimy tylko w rządowych sklepach, które w pt zamykają się już o 17…) a na dodatek ceny trunków są po prostu szalone. Więc Szwedom bardziej opłaca się wsiąść w pociąg, którym przeprawią się do Danii, gdzie rząd nie miesza się w procenty. Kopenhaga stała się więc szaloną siostrą Malmo, która pożera tysiące turystów i związane z nimi zamieszanie, pozostawiając Malmo w spokoju i porządku.
Co mnie zdziwiło w Szwecji? Miłym zaskoczeniem było z pewnością to jak czyste jest to miasto. Żadnego skanowania chodnika, żadnego tańca miedzy odchodami i podejrzanymi kałużami. Brudna Francjo, wstydź się!
Ojcowie. Ojcowie bawiący się z dziećmi. Chyba nigdy nie widziałam tylu ojców bawiących się tak czule, tak radośnie ze swoimi pociechami. Odnoszę wrażenie, że francuscy tatkowie porzucają dzieci na placu zabaw, a spacer z nimi jest dla nich olbrzymią karą i męką, co zresztą widać na ich znudzonych, poirytowanych twarzach. 1200 km na północ i widzimy rozczulający obrazek wspaniałych chwil z dziećmi. Wkręcali mnie? Chyba nie daliby radę na taką skalę :)
Po kilku dniach odniosłam wrażenie, ze wszyscy Szwedzi są piękni i szczupli. W parku mijały mnie młode mamy z wózkami, ubrane w sportowy strój i buty do biegania, szybkim krokiem pokonywały kolejne kilometry w olbrzymich parkach …
Angielski… wiem, o oczywiste. Szwedzi mówią po angielsku, jest to ich drugi język. Pani w sklepie, Pan w pociągu, wszyscy mówią biegle po angielsku. Bycie turystą w takim kraju okazuje się być o wiele bardziej bezpieczne. Przy tym ludzie są niezwykle mili i ciekawi. Mijając kogoś w sklepie, z moich ust automatycznie wyrywało się „Pardon Madame”, ludzie od razu reagowali, dopytywali się o moje pochodzenie, o ten zabawny akcent. Nie było w tym ani grama niechęci, po prostu ciekawość. Po drugim dniu Pan w kiosku zaczął mnie pozdrawiać słowami „Dziękuję, Adam Małysz” co było przecież przeurocze! :~)
Otaczali mnie piękni blondyni i piękne blondynki. Zjawiskowo piękni, delikatni, subtelni. Rasowe Szwedki ze swoimi blond kosmykami, czystoniebieskimi tęczówkami i smukłym ciałem, roztaczają czar na który nie można pozostać obojętnym.
Po moim przyjeździe, Jared od razu zapytał, czy odpaliłam już Tindera. Cóż, kopara opada…
To się nazywa turystyka matrymonialna!
Patison jest bezdomnym kundlem. Z Polski wyjechałam spontanicznie, do Francji trafiłam z przypadku. Spacerując wzdłuż oceanu w Mölle, zastanawiałam się, a co gdyby… Gdyby obrać nowy kierunek, pólnoc, Szwecja? Jedno popołudnie ze znajomymi Jareda i od razu pojawiła się kusząca opcja powrotu do niebieskiego kiosku. Tylko tym razem bez nieprzyjemności użerania sie z polskimi pseudomanagerami. Paf i jestem. Od zaraz. W głowie rozwijałam mnóstwo scenariuszy. Będąc w Szwecji badałam, czym jest dla mnie Francja. Czy byłabym w stanie wszystko rzucić?
Może dla takiego Bjorna z tinderowego kolażu? :)
.