Obamacare dla dizajnerów
To będzie ekspresowy, prywatny post. Dzisiaj odebrałam wyniki mojego pierwszego egzaminu. The health of nations : French and American health...
Mówi się, że życie tak daleko od bliskich, nauka obcego języka i życie tylko w jego kontekście oznacza, że w naszej głowie rodzi się nowa osobowość. I ja po roku mieszkania we Francji podpisuję się pod tym rękami i nogami! Tam, w Lyonie, na Baudelaire, wszędzie, jestem Patricia, Patrrrisią z dziwnym, francusko- włoskim rrr.
Patrycja, taka poważna, wyrachowana i trochę zmęczona dorosłym życiem, została w domu. To we Francji wypaliłam pierwszą fajkę z Jaredem nad rzeką, tam pierwszy raz imprezowałam, jak przystało na młodą dziewczynę i czułam, że żyję cięgle bardzo niezależnie, ale też choć troszkę bardziej beztrosko. Lyon to też miejsce, gdzie tak silnie oderwana od kontekstu, poznawałam samą siebie. Kilka klipów, które wrzuciłam poniżej, oddają parę cennych wspomnień, kilka krótkich chwil, które jednak były torpedą dla moich emocji.
Często polecam Wam jakieś konkretne zespoły, jakieś klipy francuskich zespołów (choć nie tylko), które towarzyszą mi w moim życiu we Francji. W mojej kolekcji wyodrębniła się pewna bardzo sentymentalna, bardzo ważna dla mnie lista. Nie są to tylko francuskojęzyczne piosenki i zespoły są również z całego świata. Słysząc je jednak, przenoszę się w szczególne dla mnie miejsca, do których chciałabym zabrać i Was.
Wyjeżdżam na Erasmusa do Francji. Tak, jadę do jakiegoś Lyonu, a nawet nie jestem pewna, jak zapisać nazwę tego miasta, a o tym, że jest to jedna z najlepszych uczelni we Francji, dowiaduję się dopiero końcem lipca, kiedy już jestem w Lyonie :) Tej piosenki słucham wracając z autem z Katowic, z ostatniej rozmowy w sprawie Erasmusa, kiedy to spontanicznie zmieniam zdanie i odrzucam pomysł jazdy do Bremy, bo to za łatwe, bo muszę inaczej, muszę wyjść poza strefę komfortu, bo przecież na Erasmusa jedzie się tylko raz w życiu… Bo przecież skoro mówię (a raczej 5 lat temu mówiłam biegle po niemiecku) to przecież wyjazd do Niemiec jest pójściem na łatwiznę, prawda? Więc spontanicznie wybieram jakoś tam Lyon we Francji, choć nawet nie wiem, gdzie to jest. Utwór, który wklejam poniżej to jakaś popowa melodia, którą usłyszałam w filmie „Stowarzyszenie wędrujących dżinsów”. Seria, w której jako nastolatka totalnie się zauroczyłam, nie mogąc doczekać się takiego dorosłego życia. Nie wiem, czemu akurat ta piosenka, ponieważ niestety jest to popowy chłam, ale jednak to właśnie ona kojarzy mi się z Leną, Kostosem, Bee i całą ekipą…
”
Wracam wtedy moim starym wiśniowym mercedesem w124 i śpiewam tę piosenkę, wrzeszczę i jęczę przez łzy, czując, że pierwszy raz robię coś tylko dla siebie, bo chcę, ale wcale nie muszę. Że jadę do Francji, że zmieniam swoje życie i to jest tak cholernie słuszne! Fantastyczne uczucia i emocje!
Moja pierwsza jazda na szybkim motorze miała miejsce własnie we Francji. Jako pasażerka zwiedziłam Lyon i jego okolice w promieniu 100 km. Pamiętam pierwszą nocną wycieczkę na wzgórze Fourvière. Cholernie się bałam. Zanim wsiadłam, byłam pewna, że po 2 minutach, będę wrzeszczeć i zeskoczę przy pierwszej nadarzającej się okazji i wrócę na nogach do domu! Nic bardziej mylnego! Od pierwszych metrów, sekund, uśmiechałam się i cieszyłam jak chyba nigdy wcześniej! Ta pierwsza wycieczka była najbardziej wyjątkowa. Miasto widziane nocą z tarasu przed Fourvière, składanie się do zakrętów, jazda 200km/h autostradą i w końcu skok na garbie, na skrzyżowaniu. Czad, chyba nigdy nie czułam, że żyję! Że TAAK żyję.
”
To wrażenie ciągle trwało i wciąż trwa a symbolem tego stała się muzyka The Black Keys, której słuchałam zawsze podczas kolejnych wypraw. Słucham jej teraz i przed oczami mam składanie się do zakrętów na drodze na Croix-Rousse, rozmigotane mosty Lyonu, po których pomykamy jak szaleni, piątkowe korki, w których przedzieramy się przez gąszcz aut by w parę sekund później pozostawić za sobą tylko ryk maszyny i być już kilka przecznic dalej. Wowowowoowow.
Zazowate melodie podesłała mi Ula z Naprawa Rzeczy Pięknych. Seksowna, charakterna i tak cudownie zachrypnięta Zaz towarzyszyła mi cały czas. Słuchałam jej w Londynie podczas mojej Randki w Ciemno, zaskakując samą siebie, ile już słów znam, ze układa się to w jakąś całość i już czując tę ekscytację wynikającą z nauki nowego języka. Bo nie wiem jak Was, ale mnie to cholernie ekscytuje! To, że cały świat zawężą się do horyzontów Waszego słownictwa i zwrotów, które znacie w obcym języku, jest prawdą. Zaliczyłam tę przygodę z niemieckim, kiedy zdawałam maturę rozszerzoną. Był angielski, który przez rok życia w kraju Żabojadów był jedyną deską ratunku. Teraz przede mną prawdziwa przygoda z francuskim, kiedy 5 lipca wrócę do Lyonu świeżo po intensywnym kursie językowym, który robię w Kato i… zaczynam tę samą przygodę po francusku. Czad!
Niesamowite jest to, kiedy tak silnie wpadamy w dany kontekst językowy, że po jakimś czasie mówimy do siebie w obcym języku a nawet w nim śnimy! To najwspanialsza i najdziwniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam i zrozumie mnie tutaj każdy, kto opanował na tyle biegle drugi język, że wsiąkł w niego aż tak mocno, że śni, myśli i mówi do siebie w tym języku. To jedna z najbardziej ekscytujących rzeczy, jakie mogą nam się przytrafić.
Hell yeah! Patison uciułała kasę i… wyjechała na północ Francji zwiedzając również Paryż. Jedziemy teraz samochodem mamy mojego kumpla, jest jedenasta w nocy a my zaczynamy zwiedzać stolicę Francji. Jedziemy wspaniałymi drogami Paryża wijącymi się wzdłuż rzeki, pod mostami i wąskimi uliczkami docieramy do miejsca, gdzie kręcona była Amelia. Słuchamy tej właśnie cudownej piosenki, która jest uroczą mieszanką angielskiego i francuskiego, która uwodzi tym swoim urokiem a starszy Pan, czyli Charles Aznavour staje się jedynym Francuzem, w którym mogę się zakochać…
”
Jedziemy zobaczyć wieżę Eiffla. Rozmigotaną, złotą, niesamowitą konstrukcję. Wjeżdżamy na górę a ja zastanawiam się, czy, kiedy i z kim wjadę tutaj następnym razem…
Wracając do imprez, o których wspominam na początku. Wyobraźcie sobie szaloną hiszpańsko- brazylisko- meksykańską imprezę, na której wypijacie morze tequili, próbujecie wspaniałe jedzenia i zostajecie do rana. Czujecie już to pieczenie w gardle? Całkiem słusznie :)
Komunikacja miejsca w Lyonie przestaje działać parę minut po północy, więc albo wracacie rowerkiem do domu, albo czekacie na pierwsze metro, które będzie za kilka godzin. Ja ten jeden raz postanowiłam zostać i poczekać na swój tramwaj. Szara jak ściana, porywam okulary przeciwsłoneczne Pameli i o 7 wsiadam do tramwaju. Siedząc w przedziale pełnym zaspanych, biurowych rycerzy, nagle słyszę rozdzierający wrzask „I gonna fuck you hard!”, który, jak się okazuje, wydobywa się z mojej torebki…
”
Zażenowana wygrzebuję mój telefon w tramwaju pełnym poważnych Francuzów, którzy zmierzają do pracy, a ja po odblokowaniu telefonu orientuję się, że mój telefon w magiczny sposób, mówi po hiszpańsku, a żeby go odblokować, muszę wprowadzić PIN! Cudowny dowcip brazylijskiego kumpla na skacowanej Poleczce. Towarzystwo ciepłokrwiste siedziało w tym czasie przy kawie i każdy z nich dzwonił do mnie na zmianę wiedząc, że jestem w tramwaju, że jeszcze jestem na rauszu i że nie mam pojęcia, jak zmienić język z hiszpańskiego na polski! Zanim wpadłam na to, że bez PINu i bez hiszpańskiego, mogę go zwyczajnie wyciszyć (kac, kac, kac), wszyscy w tramwaju usłyszeli już, że ktoś zamierza mnie, cytując:
„And then I’m gonna love you completely
And then I’ll fucking fuck you discreetly
And then I’ll fucking bone you completely
But then I’m gonna fuck you hard
Hard”
Sytuacja epicka, ta piosenka na zawsze będzie mi przypominać miny Francuzów, którzy oficjalnie nie mówią ani słowem po angielsku, nigdy Ci nie pomogą i nie wskażą drogi, jednak w tym przypadku, wszyscy wiedzieli o czym mowa…
Tyle wspominek na dzisiaj :) Chętnie przeczytam o Waszych historiach i posłucham muzyki, która Wam przypomina te najfajniejsze chwile z Waszych wypraw i przygód!
Zdjęcia: Ja, Patison i Kaśka z My Belgrad.