Prowansja i kwitnąca lawenda przy Montelimar!
Stało się to naszą mała tradycją. Co roku, w okolicy 14 lipca wyjeżdżamy na południe, w okolice Montelimar, gdzie...
Prowansalska lawenda została już dawno zebrana i po filetowych polach nie został już nawet ślad. Trochę mi wstyd pokazywać Wam zdjęcia z mojej wyprawy sprzed prawie roku, ale mam nadzieję, że miło będzie Wam zobaczyć i poczytać o magicznych francuskich pejzażach.
Na wycieczkę wybrałyśmy się w trójkę: z Karolą i Olą, którą znacie już z mojej romantycznej wyprawy do stolicy- Paryżewo w Walentynki. Zbiórka w mojej dziupli, pakujemy wodę i przekąski, zapominamy namiotu i czapek, które w tak wietrznym regionie mogą być wręcz niezbędne. Plan zakłada zjazd na południe od Lyonu, drobne zakupy w lokalnych sklepach, piknik i miliard zdjęć lawendowych pól. Bardziej lub mniej gotowe, ruszamy ; )
Odkąd kupiłam auto we Francji, korzystam cały czas z aplikacji WAZE, którą Wam również polecam. To właśnie dzięki niej ominęłyśmy ogromny korek, który sparaliżował południową część Lyonu. Jechałyśmy równoległą drogą przy strefie przemysłowej i przez kolejnych kilka kilometrów widziałyśmy migawki tej masakry na autostradzie. Kilkanaście kilometrów w korku, w pełnym słońcu to naprawdę kiepski początek każdej wyprawy. Szybko ominęłyśmy źródło problemu i wskoczyłyśmy na trasę szybkiego ruchu. Półtorej godziny później zjechałyśmy przed Montelimar na wschód i zaczęłyśmy prawdziwą część naszej wyprawy.
Przed wyjazdem Ola sprawdziła dokładnie mapy kwitnienia lawendy oraz numery dróg, które powinnyśmy wybrać. Był to naprawdę doskonały pomysł, który pozwolił nam zaoszczędzić mnóstwo czasu i paliwa. Przykładową mapkę znajdziecie tutaj:
Snułyśmy się więc przez małe miasteczka, podziwiałyśmy zameczki i kamienne domy Prowansji. Na początku byłyśmy troszkę wystraszone, że spóźniłyśmy się, że cała lawenda została już zebrana, ale na szczęście udało nam się znaleźć kilka pocztówkowych miejscówek.
I na samym początku zatrzymałyśmy się właśnie na tym wzgórzu. Wcześniej zaopatrzyłyśmy się w bagietki, lokalne sery oraz butelkę cydru. Niestety okazało się, że jak to w tym regionie bywa, było tak wietrznie, że nasz piknikowy plan szlag trafił. W efekcie załadowałyśmy się do mojej Micry i jadłyśmy w środku, podziwiając niesamowite widoki. Źle nam nie było!
Ola skusiła nas pomysłem zakupu lawendowego miodu, który przecież byłby cudowną pamiątką z podróży. Pierwsza próba skończyła się niepowodzeniem- wszystkie miody sprzedane! Zaopatrzyłyśmy się jednak w woski, esencje i wody lawendowe (o jeżu, jak to cuchnie!). Warto jednak było pokręcić się wśród pól lawendowych, aby znaleźć ten uroczy sklepik. Dlaczego? Po przed schodami czekały na nas… Gęsi. Dwie duże, szare gąski, które kłapały dziobami w dosyć agresywny sposób. Dziewczyny bały się wysiąść z auta! Wyglądało to dosyć zabawnie, gdyż całą posesję otaczały oznaczenia „uwaga, zły pies” a tu nagle najbardziej niebezpieczne wydają się dwie gęsi, które nie pozwalają trzem Polką wysiąść z auta! Płakałyśmy ze śmiechu, ale równocześnie bałyśmy się, że gęsi mogą nas zaatakować i boleśnie nas uszczypnąć! Potem jednak właścicielka sklepu wyszła do nas i gąski od razu się uspokoiły. Dziewczyny poszły na górę, do sklepu, a ja jakoś tak… nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam podchodzić do spokojnych już gąsek. W głowie miałam chłopca, gwiazdę youtuba, który przytula kurę. Cóż, przytulanie nam nie wyszło, ale pierwszy raz w życiu głaskałam gęsi. Dwie na raz, bo przecież były o siebie tak zazdrosne, że gęgały ostrzegawczo, wzywając mnie do sprawiedliwego podziału pieszczot. Ojej, co za urocze wspomnienie!
To moje ulubione zdjęcie z wyprawy.
Teraz wydrukowane i oprawione, stoi na moim biurku ; )
Pola lawendowe oznaczają również… lawendowe lody.
Tak, są po prostu paskudne.
Francja ma tę cudowną zaletę, że nie musimy pokonywać setek kilometrów, aby zobaczyć coś interesującego. Piękne, zapomniane cmentarze, urocze miasteczka, góry czy rozległe winnice są na wyciągnięcie ręki. Wystarczy wyjechać z miasta i w mniej niż w dwie godziny, znajdziemy się w miejscach niesamowicie egzotycznych. Kamienne domy, wąskie uliczki, maleńkie butiki i urocze restauracje. Wszystko to już od kilku pokoleń nie jest niczym nadzwyczajnym dla żabojadów. My jednak… biegałyśmy po okolicy ze świecącymi oczami.
Pola lawendowe. Wszędzie!
Miód udało nam się znaleźć już na drodze powrotnej. Pobłądziłyśmy troszkę i nareszcie, podążając za pszczelarskimi oznaczeniami, zaczęłyśmy się powoli wspinać serpentynami na wzgórza Drome. Kupiłyśmy kilka słoików lawendowego miodu i już w pełnym deszczu biegłyśmy do auta. Właśnie w tym tygodniu skończyłam ostatni słoiczek lawendowej słodyczy. Ten miód smakuje wyjątkowo dobrze z bagietką i kozim serem. Miód w gębie ; )