Paryżewo!
Patison w podróży, czyli powrót do Garage House w ostatni dzień roku! Pierwszy raz Wszystko nowe, ekscytujące i baardzo...
Kiedy dwa lata temu dostałam swoją pierwszą pracę we Francji, swoją przygodę w amerykańskiej firmie zaczęłam właśnie od intensywnego szkolenia. Trzy tygodnie w Amsterdamie, we wspaniałym hotelu, o którym od dłuższego czasu rozpisują się magazyny i portale wnętrzarskie, we wspaniałym biurze na najwyższym piętrze wieżowca w strefie biznesowej Zuid. Wtedy odwiedziła mnie Ola i na tydzień wpadł nawet S. Moje pierwsze kadry z tego miasta pokazywałam Wam już tutaj- W stolicy rowerów- Patison w Amsterdamie!
Dzień Dobry, Holandio!
I tak dwa lata później organizuje swój wyjazd na kolejne szkolenie i dobrze wiem, że nie skończy się tylko na trzech dniach. Wzięłam kilka dni wolnego, a że francuski system pracy daje mi aż 25 urlopu + kolejnych 22 dni wolnego RTT, postanowiłam to wykorzystać. Pierwsze dwa dni spędziłam na szkoleniu i powiem Wam, że mój mózg stawiał olbrzymie opory. Przestawienie się z francuskiego na angielski zajęło chwilę, a mi ciągle wyrywało się „bonjour”, „pardon” „comment ca va?”…
Na zewnątrz dramatyczne -2C a ja już zapomniałam jak gra się w zimę.
Po szkoleniu spędziłam jeszcze jedną noc w Zaandam i z samego rana wsiadłam w pociąg do Niemiec, spełnić swoje obowiązki rodzinne. Moich rodziców widuję średnio raz na 12-16 miesięcy. Bilet powinien kosztować niecałe dwadzieścia jurków, ale spóźniłam się więc musiałam troszkę dopłacić ;) Trzy godziny później przesiadałam sie już w Niemczech, mknęłam w kierunku Munster. Tam odebrał mnie już mój Tata.
Kilka dni spędzonych na jedzeniu białego sera, wyjaśnianiu rodzicom, dlaczego nie jem już mięsa i dlaczego coraz bardziej unikam produktów odzwierzęcych. Długie spacery z mamą, niekończące się przekomarzanie i dyskusje- wszystko w ilościach godnych obżartucha. Nadrabialiśmy przecież prawie rok.
Widok z okna na zaspane Zaandam
Potem wróciłam do Amsterdamu. Zatrzymałam się u mojej ulubionej Śląskiej kumpeli (córki górnika, o la boga! ;)). Z Zaandam codziennie wyruszałam pociągiem do Amsterdamu i godzinami spacerowałam po mieście. Chłonęłam pozytywną energię ludzi, którzy nie boją się mówić po angielsku, są przyjaźni i chętnie wskazują mi drogę, polecają restauracje, czy po prostu chcą mnie zabić na swoich wielkich rowerach.
Amsterdam wydaje się trochę zimny i ponury na tych zdjęciach. Architektura tego miasta musi wyglądać jednak niesamowicie, kiedy wszystkie te drzewa ożywają, uzupełniając wiosenne miejskie pejzaże. Nigdy nie odwiedziłam Holandii w sezonie letnim, jednak na pewno uczynię to w przyszłym roku!
\
Zimno przeszywało. Po ponad trzech latach we Francji, zdążyłam już zapomnieć, co to znaczy ujemna temperatura, taka wilgotność czy gołoledź.
Mordka mało mi nie odpadła, ale na pewno poważnie się odmroziła ;)
Centrum handlowe przy stacji kolejowej w Zaandam
Nie mogłam pominąć mojej ulubionej kawiarni!
Najlepsze muffinki w mieście właśnie tutaj!
Prawdziwy król Amsterdamu!
6 grudnia postanowiłam zrobić sobie mały prezent. Zamiast kupować kolejny ciuszek czy bibeloty, sprawiłam sobie bilet do Haarlem a potem Zaandvoort. Harlem okazało się spokojniejszą kopią Amsterdamu. To tam odwiedziłam wspaniałą restaurację fair trade. Ugoszczono mnie wspaniałą sałatką z serem, orzechami i gruszką.
Zaandvoort okazało się przyjemnie opustoszałe. Plaże od stacji kolejowej dzieli zaledwie 5 minut spaceru. Spędziłam tam dużą część popołudnia. Pamiętajcie- muszelek nigdy za wiele! Na chwilę przysiadłam na zimnym, wilgotnym piasku i w słońcu, dziękowałam losowi, że pozwolił mi zobaczyć ponownie morze. W maju byłam w Malmo i Kopenhadze, w czerwcu nad Bałtykiem, grudzień spędzam w Holandii. Nie mogę narzekać, ale apetyt rośnie, bardzo, bardzo chcę więcej.
Kocie zdjęcie i to tutaj to moje ulubione fotograficzne pamiątki z mojej podróży : )
Holandia jest dla mnie mariażem idealnym. Ma w sobie sporo francuskiej elegancji, niemieckiej organizacji, skandynawskiego chłodu. Architektura, ludzie a nawet szara aura przyciągają mnie. Urok tego kraju jest naprawdę niedoceniony. W duchu obiecuję sobie, że kiedyś zwiedzę Holandię lepiej, własnym autkiem, może ponownie z namiotem w bagażniku?
Zdjęcia: Ja, Patison!