Mieszkanie w Lyonie
Moja opowieść o podróży do Francji urwała się w pewnym momencie, wiem. Ochota na opisywanie walki z tym miastem odpłynęła,...
Zaledwie kilka dni temu obchodziłam swoją drugą rocznicę. Tak, 13 lipca minęły dwa lata odkąd wyjechałam z Polski. Początkowo jechałam tylko na 4 miesiące, zaledwie na jeden semestr. Około tydzień trwała przeprawa z mojego małego Chełmka, z którego pochodzę, aż tutaj, do Lyonu. Po drodze odwiedziłam znajomych na zachodzie Polski oraz rodziców w Niemczech. Potem, już we Francji, desperacko szukaliśmy mieszkania. Wskrzeszaliśmy zapomniany język francuski S, który przez ostatnie 20 lat miał okazję się nieco zakurzyć. Wydzwoniliśmy z 60 E w pierwszym tygodniu i udało nam się zobaczyć kilka mieszkań. Nareszcie pewnego dnia, po kolejnej nocy przespanej na dzika w mercedesie lub na cholernie drogim campingu na północy Lyonu, udało nam się znaleźć dla mnie mieszkanie. Najmniejsze mieszkanie świata, które wyglądało mniej więcej jak toaleta dla niepełnosprawnych w McDonaldzie. Ale było. Własne. Wystarczy, przecież to tylko na 4 miesiące…
Teraz z rozrzewnieniem wspominam początki na dmuchanym materacu, siedzisko na europalecie i 3 metrowy sznurek biegnący od półki w kuchni do jedynego okna. Taki sznurek zawsze kojarzy mi się z imigrantami. Teraz i ja taki miałam. Było cholernie ciężko. Mało kasy, angielski, który na początku nie był wystarczający, francuski, którego w ogóle nie było. Pamiętam, jak na początku nie potrafiłam wychwycić w tym francuskim gęganiu swojego imienia. Jak najprostsza rzecz sprawiała olbrzymie problemy, jak krępowała ruchy i siłą wsadzała mnie w buty osoby cichej i nieśmiałej, którą przecież nigdy nie byłam.
Wspominam niekończące się samotne spacery po Lyonie. Szwendanie się po mieście, gubienie się w uliczkach, gapienie się na pięknych starych Francuzów. Po dwóch latach, to ja teraz jestem przewodnikiem. Ze wszystkich znanych mi osób, to ja najlepiej znam uliczki półwyspu, potrafię pokazać najpiękniejsze kamienice oraz te mniej turystyczne, a ciągle czarujące miejsca.
I wciąż tu jestem. Mam pracę, a na początku tego miesiąca podpisałam swój pierwszy w życiu kontrakt na stałe. Nareszcie mogę sobie pozwolić na prywatnego lektora, który stara się opanować mój chaotyczny język, którego nauczyłam się sama. Z toalety dla niepełnosprawnych przeprowadziłam się do większego mieszkania, które sama odmalowałam i od podstaw urządziłam. Mieszkam we Francji i od całkiem niedawna patrzę na ten kraj bardziej ufnym wzrokiem. Jestem choć odrobinę bardziej spokojna, bo choć jestem tutaj całkiem sama, stworzyłam sobie nowy „Mały Świat Patrycji”…
Mam nadzieję, że śledzenie moich kroków od 6 lat istnienia bloga Was nie znużyło. Idę dalej, Lyon to nie koniec a dla Kokopelii to dopiero początek.