Himalajska kładka Ebron nad jeziorem Monteynard
Kolejny wpis z serii: ja Polka pokazuję Francuzowi jego własny kraj! Tak właśnie wygląda to z moim Mnichem ...
Już o 7 rano obudziła mnie motorówka przecinająca leniwie jezioro. Spałam zatem zaledwie 4 godziny. „To nic, przecież jeszcze zasnę” usłyszałam ten naiwny głosik w środku. Zaczęłam się kręcić i wiercić, nagle okazało się, że przecież za chwile wschód słońca, że widoki będą cudowne, że może by tak wyjść z namiotu i zrobić chociaż jedno zdjęcie, że może wsiądę w auto i podjadę tylko te 7 km dalej, na szczyt za mną, aby uchwycić to jakoś na fotografii? Sama miałam siebie dosyć. W efekcie wstałam, ubrałam się grubo, bo przecież ranek nad jeziorem oznacza wilgotne i ostre powietrze. Zrobiłam sobie herbatę i usiadłam nad wodą.
Moja poranna herbatka była właśnie tutaj.
Plan był taki, by zebrać się jak najszybciej i ruszyć do Sisteron, do którego miałam się dobujać tak naprawdę dzień wcześniej. Ponownie ogarnianie namiotu, sprzętów, prania etc zajęło nieprzyzwoicie dużo czasu. Już zwarta i gotowa do wyjazdu, zatrzymałam się przy recepcji, aby zostawić adapter i spadać. Przypomniało mi się jednak, że pod jednym z moich postów na fb, moja koleżanka z pracy wspomniała o czymś, co się nazywa Passarelles. Podczas płacenia za nocleg, skorzystałam więc z okazji i zadałam pytanie, czy warto to zobaczyć. Pan z obsługi wyjaśnił mi, że jeśli tam nie pójdę, osobiście spuści mi powietrze z koła. Szybko sprawdziłam na googlu grafiki i aż podskoczyłam z wrażenia. Pięć minut później maszerowałam już w moich batowcach z plecakiem przez las.
Wybrałam szlak sportowy, który wspaniale wił się przy brzegu alpejskiego jeziora. Ach te kolory! Zielononiebieskie jezioro kontrastowało ze złotobrązową korą południowych drzew. Raz po raz, to szafirowe tło zaskakiwało ostrością a im wyżej wspinałam się szlakiem, tym łatwiej było mi dostrzec linie skał oraz zmieniającą się intensywność koloru wody. Po około 45 minutach przedzierania się przez gęsty las, szlak sportowy połączył się ze szlakiem rodzinnym. Kwadrans później piszczałam jak dziecko, bo przede mną rozciągał się wspaniały widok na dolinę zalaną wodą, a na lewo czekała na mnie kładka, którą postanowiłam pokonać.
Kładka wisi na 85 metrach nad powierzchnią jeziora. Dla Patisona, który ma lęk wysokości, wejście na krzesło lub parapet kończy się zawrotami w głowy. Dreptałam przed wejściem na kładkę, wahałam się, walczyłam ze sobą dobre 10 minut. „Na cholerę tu przyszłaś skoro zamierzasz teraz się wycofać?!” rugałam w duchu samą siebie. Niepewnym krokiem, chwiejąc się na nogach jak przed maturą, weszłam na kładkę i zaczęłam bardzo powoli iść dalej. Przez otwory w siatce widzimy wszystko. Skały, drzewa, wodę, dużo wody. Cholernie daleko. Cały most pracuje, rusza się z wiatrem i z krokami kolejnych osób. Parę razy dopadł mnie atak paniki, musiałam szybko zatrzymać się i złapać metalowych rurek. Wrażenie, że zaraz spadnę, że wypadnie mi telefon, że z torby wyślizgną się jedyne klucze do auta… Koszmar! Po kwadransie byłam jednak już po drugiej stronie, zlana potem, dysząca, ale taka dumna. Wspięłam się na łyse wzgórze, usiadłam na plecaku i napawałam oczy widokami. Powoli jadłam swojego croissanta- zachętę. W końcu musiałam teraz wrócić.
Przerażona, ale dumna!
Nie uwierzycie jak mocno ściskałam ten telefon w dłoni, jak trzęsły mi się nogi!
Przez tę siatkę widzimy wszystko.
Dystans do wody jest paraliżujący, a ostre skały nie pozwalają nam zapomnieć, jak wysoko jesteśmy.
To jedno z moich ulubionych zdjęć z wyprawy.
Naprawdę mam ochotę je sobie wydrukować i powiesić nad łóżkiem!
Na drugą stronę wróciłam jak odmieniona. Podziwiałam widoki, zatrzymałam się nawet i zrobiłam kilka zdjęć. Spokojnie, bez problemu, bez paniki. Pokonałam lęk wysokości, który towarzyszył mi od najmłodszych lat. Stojąc na krześle lub na stole, mam zawroty głowy, dlatego byłam z siebie cholernie dumna. Fajnie było zobaczyć przemianę, która nastąpiła we mnie, kiedy nagle okazało się, że powrót na drugą stronę to czysta przyjemność. Teraz, kiedy patrze na te zdjęcia, tak bardzo cieszę się, że zdecydowałam się na ten skok w bok w moim planie wycieczki. Te widoki
Dumna z siebie wróciłam rodzinnym szlakiem odebrać auto i ruszyć w dalszą wyprawę do Sisteron. Ach ten przeklęty Sisteron!