„Moja macocha jest w porządku”

Właśnie takimi słowami zostałam niedawno określona.

Zostałam macochą. Od tak, bez przygotowania, bez planowania. Od prawie dwóch lat jestem macochą dla siedmioletniej Francuzki, którą przekornie nazywam Mademoiselle. Nigdy wiele o tym nie pisałam, nie dzieliłam się tutaj swoimi obawami i lękiem, który niodwracalnie towarzyszył mi w pierwszych minutach spotkania. O większych i mniejszych potknięciach. O lekcjach i wnioskach, które pojawiły się dzięki kontaktom z tą małą blond główką. O tym, jak sama musiałam dojrzeć.

 

Mama jest naj

Mama jest najlepsza, najpiękniejsza i nikt nie zrobi tego lepiej. To wychodzi bezpośrednio ode mnie. Razem się bawimy, sprzątamy, gotujemy, czytamy. Kiedy kilkuletnie dziecko jest w fazie wysokiej ekscytacji i szczęścia, bo ktoś właśnie tłumaczy, pokazuje i POZWALA sobie pomóc, wtedy balansuję te energie, staram się zawsze wskazać, że mama pewnie wspaniale gotuje i najsprawniej ogarnia mieszkanie w 5 minut. Nie konkuruje. Dla każdego dziecka, pierwsze miejsce w serduchu ma właśnie mama, nie macocha.

 

Nie jestem Twoją koleżanką

Razem się bawimy, wygłupiamy, planujemy napad na tate śpiącego jeszcze w sypialni. Ale tu łatwo wpaść w pułapkę „koleżanka taty” + „moja koleżanka”. W tym przypadku mój partner jasno wyznacza granice. Decydujemy razem, jako dorośli. Jeśli po deserze chce odejść od stołu, może zapytać tatę lub macochę. Kiedy na ulicy mówię, że ma mi podać łapkę, to juz nie są to żarty i wygłupy, jestem dorosła i ona musi mnie słuchać, kiedy jesteśmy w podobnych miejscach.

 

Odpowiedzialność jest po mojej stronie

Książki o rozwoju dzieci, artykuły i wywiady z psychologami dziecięcymi. Przez pierwszy rok sporo czytałam o rodzinach patchworkowych, które we Francji stanowią zdecydowaną przewagę. Nie wahałam się też pytać znanych mi pedagogów czy rodziców, którzy mi imponują o wskazówki i rady. Nie wszystko pasuje do mojej sytuacji, ale to ta świadomość różnych procesów i możliwości daje mi większą pewność w tej roli.

 

Pozwalam jej być

I to chyba najtrudniejsza część tej zabawy w patchworkowy dom. Jak nie nakładać szablonów ze swojego dzieciństwa, swoich przekonań, lęków, ambicji, kultury? Jak nie wejść na głowę małej dziewczynce? Myślę, że podobne pytania zadają sobie rodzice. Ja czuję jakbym grała w wersję demo, jakgdybym mogła zapisać coś ołówkiem zanim ostatecznie napiszę to prawdziwym atramentem. Zadaję sobie te pytania już teraz i uczciwie przyznam przed sobą, że mam z tym problem. Poskramianie własnej (uznawanej za słuszną par défaut) wizji i potrzeby kontroli nie jest łatwe, ale to n i e- j a tutaj decyduję.

 

Jak to jest z tym byciem macochą? No cholernie trudno, bo nic nie jest podyktowane hormonalną, absolutną, niepodważalną miłością. Bo z obu stron to coś, co się buduje, warstwa po warstwie układamy troskę, czułość, drobiazgi, ale też szacunek, autorytet i prawo do wolności. I jak nam idzie? Pojęcia nie mam.

Chyba całkiem w porządku.