Zrobić coś pierwszy raz… czyli jadę zobaczyć wulkany!
O tym, że we Francji znajdziemy wulkany dowiedziałam się dosyć późno. W tym wypadku dosyć późno oznacza mniej...
Mieszkam od 4 lat we Francji. Pierwsze studenckie lata nie były najlepszym momentem na kosztowne wyprawy czy ryzykowne autostopowanie, gdyż zwyczajnie byłam biedna studentką z wschodu, a po francusku potrafiłam powiedzieć tylko „merci”. Mimo wszystko, z czasem udawało mi się odkryć coraz więcej miejsc i regionów Francji. Oczywiście od zawsze chciałam zobaczyć południowe wybrzeże i największe miasto na południu kraju, czyli Marsylię. Moi znajomi Francuzi z a w s z e odradzali mi to miasto. Kiedy zbyt arogancki Francuz pytał mnie z politowaniem „jak bardzo zachwycił mnie Lyon”, chowałam swoją miłość do tego miasta w buty i kopałam po kostkach mówiąc „Ładnie, ale brudno tu macie”. Wtedy każdy Francuz zażegnywał się, że Lyon brudny nie jest, a jeśli już chcę zobaczyć brudne miasto, to powinnam się wybrać do Marsylii.
I cóż, po czterech latach zwlekania, wraz z Angeliką z Amsterdamu, kupiłyśmy bilety na południe. Prócz nieprawdopodobnie pięknych zatoczek na południe od Marsylii- Calanque de Sugiton, miałyśmy okazję zwiedzić nieco Marsylię. Dzięki tanim biletom OUIGO (Lyon-Marsylia za 20E) zaliczyłyśmy zatem dwie atrakcje. O tym jak zła okazała się Marsylia zaraz opowiem…
Myślę, że prawdziwy mieszkaniec Marsylii tak oto wyrzuca śmieci.
Ulica za ulicą, taras za tarasem, wszędzie to samo. Śmieci walają się pod nogami, wszędzie leżą pety, plastikowe butelki, worki, papierki po kanapkach. Na tarasach nie brakuje gości, ale wszyscy oni siedzą w otoczeniu odpadów. Pod nogami chrzęszczą nam śmieci i idąc tak, zastanawiamy się, czy mamy pecha czy właśnie służby porządkowe rozpoczęły swoje słynne strajki, podczas których nikt nie sprząta ulic i nie opróżnia kubłów?
Yhmy.
Oprócz śmieci, każdy chodnik i niską cześć fasady pokrywają mokre zygzaki i podejrzane kałuże. Gdy tylko wyszłyśmy z dworca Saint Charles otulił nas lepki zapach moczu. Schodząc po schodach do miasta, było coraz gorzej. Na każdym rogu cuchnęło rozkładającym się żarciem, śmieciami i moczem. Kiedy teraz myślę o Marsylii, pierwsze wspomnienia są niestety zapachowe.
Przez dwie godziny spaceru po Marsylii lądowałyśmy w miejscach, gdzie ludzie mówili tylko i wyłącznie po arabsku. Wszystkie sklepy, lokale, fryzjerzy, wszystkie szyldy były po arabsku, kobiety chodziły w chustach a mężczyźni w ichniejszych tradycyjnych strojach. Jeszcze parę lat temu nie wiedziałabym, jak to właściwie jest wylądować w arabskiej dzielnicy. Teraz mogę to zobrazować- otóż moje drogie Panie, czujecie się jak sztuki mięsa.
I tak, na pewno mój dwugodzinny spacer po mieście był wybiórczy i jest masa miejsc, które zapewne są piękne w Marsylii. Ocenianie miasta po jego tak drobnym wycinku może być nie fair, ale na tym polega własnie o p i n i a, którą przedstawiam na blogu. Miłośnikom Marsylii przybijam piątkę i cieszę się, że odnajdują jakąś frajdę w życiu w tym mieście.
I tak, może po prostu miałam pecha. Może trafiłam właśnie na ten okres w roku, kiedy to w Marsylii strajkują służby porządkowe i ten bałagan i zapach jest tego przykrą konsekwencją.
I tak, w Lyonie też jest dzielnica arabska. Znam ją bardzo dobrze, to właśnie tam powstają teraz jedne z najfajniejszych restauracji i klubów, tam znajdziemy hipsterskie kawiarnie. Jednym słowem, miasto rozwija się i slumsy z centrum miasta, które wcześniej każdy omijał, stały się teraz trendy. Oczywiście fatalna część arabskiej kultury również się przeniosła. Dla tych z Was, którzy znają Lyon, mogę powiedzieć, że Marsylia wyglądała jak Rue Paul Bert podczas ramadanu. Kto tam kiedyś zabłądził o zachodzie słońca, wie o czym mówię.
I tak, mam paru świetnych przyjaciół, którzy pochodzą z krajów arabskich. Są to wyedukowani ludzie, o bardzo wysokiej kulturze osobistej, z dobrych, kochających rodzin. I oni sami odcinają się od arabskich dzielnic Lyonu, wstydzą się bałaganu, który tam panuje.
I tak, ciągle uwielbiam Francję. Po prostu już nigdy więcej Marsylii. Chętnie zobaczę Cassis i okolice, ale na razie nie mam ochoty wracać do tego miasta.
Chyba najbardziej szkoda mi starych marsylczyków, takich, którzy jeszcze pamiętają czasy świetności tego miasta. Francuska architektura, portowe klimaty, 300 słonecznych dni w roku. Jak smutne musi być to dla nich widzieć ich ukochane miasto w takim stanie? Jak radzić sobie z takim chlewkiem na każdym rogu czy śmieciami przed własnymi drzwiami? Rasizm? Stereotypy? Agresja? Poziom ich frustracji musi być po prostu olbrzymi, ale to tylko ciche rozkminki małej polskiej blogerki, która wpadła do miasta na jeden dzień.