Choranche i noc nad jeziorem Monteynard

Pierwsza część wyprawy do zobaczenia tutaj- Kościół klasztorny w Saint Antoine l’Abbaye

 

 

 

W Chorache parkujemy w porze obiadu, kiedy wszyscy Francuzi powoli kończą serowe przystawki. Do kolejnej tury zostało 10 minut, więc w ekspresowym tempie kupujemy bilety, wkładamy wysokie buty i ciepłe swetry i pędzimy do groty. Godzinne zwiedzanie groty Choranche to nieprawdopodobne przeżycie. Tutejsi przewodnicy są fantastyczni, ich podejście, pasja, z jaką opowiadają o kolejnych częściach groty… to wszystko naprawdę warto wynagrodzić napiwkiem, który dajemy na sam koniec, przy wyjściu z groty. Młody Francuz, który tym razem nas oprowadzał, w fascynujący sposób opowiadał, jak odkryta została grota. Otóż w latach wielkiej suszy, mieszkańcy Chorache wybrali się wysoko w góry, aby znaleźć źródło wody, której tak brakowało. Odkryli oni niską, prawie zasypaną szczelinę w skale, z  której wydobywała się woda. Po odsunięciu części głazów, weszli oni do gigantycznej groty, w której znajduje się jezioro. Teraz, na potrzeby turystyczne, jezioro podświetlone zostało kolorowymi reflektorami, które zagadkowo rozjaśniają dno i skalne ścianki. Uwaga, głebokość jeziora przekracza 3m w niektórych miejscach!

 

 

Zwiedzanie groty jest niezwykle interesujące. Z bliska podziwiamy wiszące stalaktyty, mostkami i wąskimi ścieżkami przechodzimy tuż obok płynącej wody, mijamy wąskie, kręte korytarze, które wiją się na wysokości naszych głów. Nie możemy niczego dotykać, ostrożnie zwiedzamy każdą kolejną część jaskini. W ostatniej „sali” oglądamy artystyczną iluminację, przedstawiającą historię groty i życia na ziemi. Na sam koniec wychodzimy z groty niskim i wąskim przejściem tuż przy podziemnym jeziorze.

 

 

Z Choranche wyjeżdżamy już w stronę jeziora Monteynard, gdzie zarezerwowaliśmy już sobie miejsce namiotowe. Wijemy się przez małe górskie miejscowości i na łuku jednej z dróg, dostrzegamy właśnie ten wspaniały widok na himalajską kładę de Drac. Oto cel naszej podróży, plan na kolejny dzień.

 

Patison gotowa na pieszą wyprawę!

 

 

Francuski camping

 

Camping okazuje się miejscówką w kategorii lux. W pierwszej części znajduje się restauracja i bar z basenem ze wspaniałym widokiem na jezioro. Po meldunku szybko znajdujemy nasze miejsce, w 3s rozkładamy namiot z decathlonu, krótki skok po dobre winko i ser do sklepu i zaczynamy chill na karimacie. Siedzieliśmy tak ze 4 godziny. W kompletnej ciemności, słysząc tylko jezioro, z dala od holenderskich naczep campingowych, raz po raz wybuchaliśmy śmiechem. Jeśli ktoś zapyta mnie, kiedy ostatnim razem czułam pełnię szczęścia, to było to właśnie wtedy. Nad jeziorem Monteynard z tym Francuzem.

 

Nasza campingowa miejscówka!

 

Przewidywaliśmy, że zarwana noc i wyśmienite wino mogą nam dać trochę w kość. Wrzuciliśmy na luz i bez większego harmonogramu wiedzieliśmy, że do pokonania mamy tylko szlak wiodący nad kładkę i potem zygzakiem, niespiesznie możemy wracać w stronę Lyonu. Rano leniwie wychyliliśmy się z namiotu. Campingowa zasada mówi- najgorszą rzeczą jaka przytrafia Ci się rano, to pobudka z pełnym pęcherzem. Umówmy się, moi namiotowi czytelnicy- wygramolenie się z ciepłego śpiwora, wyjście z namiotu, spacer w krzaczki lub do toalet na campingu, skutecznie wybudzi każdego z nas! Poranek nad górskim jeziorem okazał się rześki. Parę minut po ósmej myłam zęby w damskiej części sanitarnej, gdy usłyszałam uruchomioną pompę prysznicową za prowizoryczna ścianką i znany mi dobrze głos wzdychający cichutko z bólu i przerażenie. Wybuchnęłam śmiechem. To G, brał prysznic i zapomniał, że woda na campingu nigdy nie należy do najbardziej gorących a pierwsza jej porcja jest wręcz przeszywająco zimna. Usłyszeliśmy się i oboje śmialiśmy sie jeszcze długo.

 

Camping powoli budził się ze snu, a my daliśmy wszystkim wczasowiczom w kość smażąc na naszej kuchence turystycznej swojską kiełbaskę z Polski, którą dostałam w prezencie od klienta w ekspresowej przesyłce z ojczyzny. Poranna jajeczniczka to nawet dla G coś dziwnego i choć wieczór wcześniej twierdził, że kupowanie jajek to głupota, a on na śniadanie zje ciasteczko i kawkę (Francuz 100%) to jednak herbatka w blaszanym kubeczku, jajecznica na swojskiej kiełbasce, bagietka z resztkami sera podbiła jego serce. Nawet nasi campingowi sąsiedzi zerkali zaciekawieni i coś czułam, że chętnie zamieniliby swoje croissanty na nasze polskie specjały…

 

Spakowaliśmy namiot, posprzątaliśmy po sobie i nasyceni zatrzymaliśmy się na kawę w campingowej restauracji. Ustawiliśmy krzesła w pełnym słońcu, wypiliśmy powoli kawkę, wypaliliśmy fajeczkę i wygrzewaliśmy kości po całkiem chłodnej nocy. Mobilizacja przed szlakiem i jedziemy dalej.

 

 

Szlaki prowadzące na kładki nie były daleko od naszego obozu. Ścieżka przecinała las, schodziła do jeziora i następnie znowu wspinała się na górę i snuła się przez miękkie łąki. Okazało się, że wzięliśmy najdłuższy trasę i z każdej strony do szlaku dołączały inne ścieżki, które biegły prosto z drogi nad nami. Po prawie godzinie dotarliśmy nad kładkę a po drodze mogliśmy podziwiać n i e s a m o w i t y  kolor alpejskiego jeziorka.

 

 

Nasz camping był na wschodnim brzegu jeziora Monteynard

 

Pokonaliśmy kładkę dwukrotnie. Przerażenie, które prawie mnie obezwładniło dwa lata temu, zniknęło. Kurczowo ściskając w dłoniach telefon, starałam sie nacieszyć widokami i utrwalić kilka z nich na zdjęciach. Kładka łagodnie bujała się na wietrze, wibrowała od stóp innych turystów. Patrząc w dół widzimy tylko drobną metalową kratkę i tafle szmaragdowego jeziora. Miejsce, do którego na pewno jeszcze wrócimy!

 

 

 

Pierwsza część wyprawy do zobaczenia tutaj- Kościół klasztorny w Saint Antoine l’Abbaye