Calanques, czyli śródziemnomorskie fiordy!

Calanques, czyli wspaniałe zatoki obok Marsylii

 

 

Kupiłyśmy bilety. Spontanicznie. Angelika, która w ubiegłym roku gościła mnie w Amsterdamie, (kanały, kafejki i biegający Patison do zobaczenia tutaj- Urlopowanie w Holandii), wpadła do Lyonu na krótki urlop. Jak dobrze jest mieć znajomych w fajnych miejscach na świecie! W tym przypadku korzystamy obie :)

Angelika chciała zobaczyć morze Śródziemne, wiec bardzo niechętnie zerknęłam na stronę francuskich kolei. Należy tutaj wspomnieć, że Lyon jest doskonale usytuowany- w 2h dojedziemy do Marsylii, 2h do Paryża i również 2h do Genewy. TGV, czyli francuska szybka kolej jest bardzo komfortowym środkiem transportu pod tym względem, ale niech ich szlag trafi jeśli chodzi o ceny! Połączenia do stolicy potrafią być koszmarnie drogie, a biły mnie po kieszeni jeszcze za czasów studenckich, kiedy do Polski latałam z Paryża. Podchodziłam do tego sceptycznie i…

I jakie było moje zdziwienie, kiedy natknęłyśmy się na bilety do Marsylii za 10E! Za 20E pojechałyśmy nad morze i z powrotem dzięki puli tanich biletów OUIGO.

 

Dworzec Perrache w Lyonie

 

Więc z dnia na dzień, kupiłyśmy bilety, by potem nastawić budziki na 4.30 i o 5.00 drałować już z plecakami na dworzec Perrache. Prułyśmy przez miasto jak szalone, więc na dworcu byłyśmy już w 13 minut. Miałyśmy zatem sposobność podziwiać nieporadność francuską w swoich naturalnych warunkach. Organizacja życia dworca i zwłaszcza pasażerów OUIGO to coś, co warto zobaczyć na własne oczy. Kwintesencja chaosu, do melodyjnego „Oh lala” w tle.
(Przy tym wszystkim, cieszyłam się, że Angelika mogła zobaczyć to na własne oczy… W wyjaśnianiu francuskiej dezorganizacji przestaję już być wiarygodna… :P)

 

 

OUIGO na Perrache

 

Parę godzin później wylądowałyśmy w brudnej i cuchnącej Marsylii (o tym już wkrótce). Po szybkiej kawie wzięłyśmy metro, następnie autobus. Godzinę później rozpoczęłyśmy wycieczkę przez rezerwat.

Ciężko było mi znaleźć tłumaczenie lub informację w języku polskim na temat Calanques w Marsylii. Najprościej wyjaśniając są to zatoki, dolinki, do których nie prowadzą żadne drogi dojazdowe, gdzie musimy dojść szlakiem. To coś w rodzaju śródziemnomorskich fiordów, gdyż skały, w które wcina się morze, mogą być bardzo wysokie i strome.

 

Widok z dworca w Marsylii.

 

My wybrałyśmy się do dolinki najbliżej od stacji Luminy, więc w około 1,5h marszu dotarłyśmy do Calanque de Sugiton. Większość śródziemnomorskich fiordów jest zamknięta w sezonie letnim ze względu na bardzo wysokie niebezpieczeństwo pożarów w tym regionie. I faktycznie, roślinność w całym rezerwacie jest typowo południowa. Iglaste drzewa zapewniają nam trochę cienia, jednak ziemia jest skrajnej wysuszona a najbardziej wyeksponowane skały porastają karłowate krzaczki. Całość „wykończają” cykady, które są niesamowicie głośne w sezonie letnim (skutecznie wykończają również uszy!).

 

 

Cóż, mam świadomość, że teraz wszyscy wzdychają do zdjęć tej błękitnej wody i tych egzotycznych widoków. Uwierzcie, kwiczałyśmy ze szczęścia, gdy tylko zobaczyłyśmy wodę w oddali. Pierwszy raz zwiedzałam Calanques i obie obawiałyśmy się, że wylądujemy na jakiejś wysokiej skałce, gdzie owszem będziemy przy morzu, ale bez bezpośredniego dostępu do wody. Podekscytowane schodziłyśmy coraz niżej, mijane przez emerytowanych dziadków, którzy z wielką krzepą zbiegali po kamiennych ścieżkach, jakby niewzruszeni ostrym słońcem.

 

 

 

I tak, nie oszukujmy się, dostałyśmy kociokwiku, gdy zobaczyłyśmy tę zatoczkę. Zbiegłyśmy po kamiennych stopniach, krzyknęłyśmy szybkie „bonjour” do ludzi, którzy już wygrzewali się na skałach i siuuup do wody. W tej ekscytacji, ściągnęłam tylko spódnice i buty, i jeszcze w bluzce i bieliźnie, przeklinając kamienną plaże, weszłyśmy do wody. Lodowata. Stopy zwyczajnie bolały, a my jak dzieci krzyczałyśmy z ekscytacji i tortur. W końcu zanurzyłyśmy się na chwilkę po to, by następnie ciężko jęcząc, wrócić w miejsce porzuconych rzeczy i tam trząść się z zimna. Rajsko, ale w cholerę za zimno. Próbowałyśmy się oswoić z tą temperaturą, usiadłyśmy na brzegu (kamienie w majtkach, hell yeah), jednak każda fala otulająca nasze stopy była torturą! Z jednej strony słońce praży niemiłosiernie, z drugiej strony, woda była lodowata. Wiem, że trudno uwierzyć w moje zrzędzenie, że woda za zimna, kiedy przed nosem miałam taki widok na raj, ale jednak, nawet nasze bałtyckie zadki nie były na to przygotowane ;)

 

 


 

Powrót pod górę zajął nam dwie godziny i stanowił istna torturę. Ostra wspinaczka dała nam w kość, bo zwyczajnie, jak to ciotki z Warszawy na wycieczce na Giewont, byłyśmy nieprzygotowane. Woda nam się kończyła bardzo szybko, a ostre popołudniowe słońce dawało w kość. Więc tak wracałyśmy jak sierotki, chowając się raz na czas w skalnym cieniu, żeby trochę odsapnąć. Dotarłyśmy, wypiłyśmy kilka łyków z kranu obok bramy, kupiłyśmy zasłużonego Magnuma w budce z lodami i wróciłyśmy przesolone, przesuszone i wykończone do Marsylii.

O samym koszmarku zwanego Marsylią będzie już wkrótce.

 

Ważne info!

 

*
Wybierając się na Calanques trzeba pamiętać, że po przekroczeniu budki strażnika rezerwatu nie będziemy mieli już dostępu do pitnej wody. Od doliny Sugiton dzieli nas 1,5h marszu, jednak na drogę powrotną musicie przeznaczyć minium 2h. Biorąc pod uwagę palące południowe słońce, wyprawa z niedostateczną ilością płynów może być bardzo niebezpieczna.

Strome i dosyć niebezpieczne zejście do zatoki.

*

Szlaki prowadzące do Calanques, nawet to najbliższego Sugiton są bardzo różnorodne. Czasem idziemy leśną ścieżką, potem piaszczystym szlakiem, by potem pogubić się w bardzo stromych zejściach, które są wszędzie. Klapki, sandałki- NIE! Najlepiej zabrać wygodne buty trekkingowe, bo prawdopodobieństwo skręcenia kostki na stoku jest bardzo wysokie. Dodatkowo wysoka podeszwa dobrze izoluje nas od wygrzanych w słońcu skał.

 

*

Nieliczne plaże Calanques są kamieniste. Nie ma tutaj gładkich, piaszczystych plaż, czy wielkich skał. Są kamienie, większe i mniejsze, które bezlitośnie wpijają nam się w stopy i w południowym słońcu rozgrzewają się do bardzo wysokich temperatur. Buty do wody będą cudownym rozwiązaniem!

 

*

Bilety do Marsylii kupujcie przez OIGO.

 

*

Calanques nie są oznakowane. Tzn są oznakowane szlakami, ale dla turystycznych dziewic, jakimi my się okazałyśmy, były one bezużyteczne. My wybrałyśmy pierwszą ścieżkę w dół, która jak się okazało, prowadziła do Sugiton. Myślę, że przed wyjściem na inne doliny, trzeba wyjść z mapą szlaków. #oczywistaoczywistość ale my jednak poległyśmy! :D

 

Było piknie. Wracam już wkrótce, ale tym razem nieco lepiej przygotowana!